Pokochasz

Pokochasz

sobota, 14 czerwca 2014

3. "Każdy człowiek prędzej czy później wzywany jest do walki. Na każdego zawsze czeka jakaś bitwa do rozegrania, zwycięska lub przegrana. Do najbardziej okrutnych starć dochodzi bowiem między dwoma wilkami; dobrym i złym."



Odór potu, mieszaniny drogich perfum, alkoholu, papierosów, strachu i bezbronności mieszały się ze sobą dławiąc gardło oraz zabierając jakąkolwiek resztkę tlenu. Umysł pracował na najwyższych obrotach, podsuwając przed oczy kolejne wersy modlitw do wypowiedzenia, zgodnie z poruszającymi się minimalnie wargami. Przestraszone oczy błądziły po kolei po pięciu mężczyznach, siedzących przy okrągłym stole, próbując odczytywać mimikę twarzy oraz ich zachcianki, które w każdej chwili mogły ulec zmianie. Strach tak mocno pompował jej serce, że czuła je niemalże w gardle i była święcie przekonana, że gdyby tylko chciała, połaskotałaby je językiem, przybijając mu piątkę. Kiedy zorientowała się, że kolejna rozgrywka pokera dobiegła końca, miała ochotę wstać i jak najszybciej opuścić to pomieszczenie zwane salonem, a przypominające kasyno. Niegdyś białe, jasne pomieszczenie z mnóstwem dodatków, wielką kanapą oraz szklanym stoliczkiem zostało zastąpione okrągłym stołem, pięcioma krzesłami, ciężkimi zasłonami, które nawet w minimalnym stopniu nie przepuszczały światła, wielkim telewizorem, wielką skórzaną sofą, która swym wyglądem nie zachęcała do spoczynku oraz wieloma butelkami piwa, walającymi się w każdym możliwym kącie. Nie poznawała parteru swojego domu, które niegdyś było urządzone w skandynawskim stylu, a które jednocześnie było ulubionym miejscem jej samej, zaraz po kuchni. Kochała tą przestrzeń, którą stworzyła i tą atmosferę delikatności, swobody, domowego ciepła i miłości, która unosiła się w powietrzu. Nie poznawała niczego, co kiedyś należało do niej. Wszystko zostało zmienione, łącznie z nią. 

- Mogę? - nieokreślone pytanie, rzucone w stronę jej męża oblało ją zimnym potem, powodując ciarki, a jednocześnie przyzywając ją do teraźniejszości, od której tak próbowała uciec. 
- Jasne - krótka odpowiedź i równie krótkie spojrzenie, które skierował w róg pokoju, przeraziły ją jeszcze bardziej, do tego stopnia, że miała problem z przełknięciem własnej śliny. 

Nie wiedząc kiedy, barczysty mężczyzna znalazł się tuż nad nią, łapiąc ją za łokieć, jednym sprawnym ruchem podnosząc kruche ciało do pozycji stojącej. Pewnym ruchem poprowadził ją do stojącej naprzeciw stołu sofy, popychając brunetkę tak nagle, że straciła równowagę, upadając na skórzane, dość miękkie obicie. Kiedy znalazł się między jej udami, dopasowując jej ciało pod swoją fantazję, zaczęła piszczeć, szamocząc się. W zamian dostała jedno, szybkie uderzenie w policzek. Silna dłoń, złapała rozpuszczone włosy, formując z nich koński ogon, za który ciągnięta była brutalnie w tył, bez możliwości gwałtowniejszych ruchów. Druga dłoń natomiast momentalnie zerwała z niej bieliznę, przytrzymując mocno pośladek, ponownie go unieruchamiając na krótką chwilę. Kiedy poczuła twarde przyrodzenie, wdzierające się w jej środek, zaczęła szamotać się pomimo odczuwanego bólu. Zdziwiła się, czując zmniejszający się ucisk na pośladu, jednak zdziwienie nie trwało długo, gdyż ponownie oberwała w policzek. Dostawała krótkie serie, za każde szarpienięcie czy kwilenie, które wydobywało się z jej ust. Ból nasilał się w każdej cząstce jej ciała, powodując po raz kolejny obtarcia, siniaki oraz pęknięcia, które miały zamiar pozostawić po sobie wieczną pamiątkę. 
Czując w sobie odrętwienie, wiedziała, że męka dobiega końca, a nieprzyjemny odór alkoholu przy twarzy zaraz zniknie. Jednak nie spodziewała się kolejnych uderzeń, które zostały nasilone, a które doprowadziły do zesunięcia się z kanapy tuż po tym, jak barczysty mężczyzna postanowił opuścić jej ciało. Została porzucona u jego stóp, niczym zniszczona i niepotrzebna zabawka. 

- Miałeś rację, Eliot, jest nieziemska! - krzyk entuzjazmu, był ostatnim krzykiem, który kobieta zapamiętała z tamtego wieczoru tuż przed straceniem przytomności.. 


“na moim ramieniu
 wyliczysz
ile jest nieskończoność mnożona przez 
wieczność ”*


*

- Dziadku, dlaczego ludzie walczą? 
Starzec, z oczami zwróconymi ku zachodzącemu słońcu, ku dniowi przegrywającemu bitwę z nocą, odrzekł spokojnym głosem: 
- Każdy człowiek prędzej czy później wzywany jest do walki. Na każdego zawsze czeka jakaś bitwa do rozegrania, zwycięska lub przegrana. Do najbardziej okrutnych starć dochodzi bowiem między dwoma wilkami. 
- Jakimi wilkami, dziadku? 
- Tymi, które każdy człowiek nosi w sobie. 
Chłopiec wciąż nie rozumiał. Czekał, aż dziadek przerwie chwilę ciszy, jaka zapadła, jakby dla pobudzenia jego ciekawości. Wreszcie starzec, który nosił w sobie mądrość przeżytego czasu, podjął spokojnym tonem:
- W każdym z nas są dwa wilki. Jeden jest zły i żyje nienawiścią, zazdrością, zawiścią, odrazą, fałszywą dumą, kłamstwami, egoizmem. 
Starzec znów zrobił pauzę, tym razem, by chłopiec zdołał zrozumieć, co właśnie powiedział. 
- A drugi?
- Drugi jest dobrym wilkiem. Żyje pokojem, miłością, nadzieją, hojnością, współczuciem, pokorą i wiarą. 
Dziecko zastanowiło się przez chwilę nad tym, co powiedział dziadek. Potem górę wzięła ciekawość. 
- I który wilk zwycięża? 
Stary człowiek odwrócił się, spojrzał na niego i odparł:
- Ten, którego lepiej żywisz.*


Uniósł do ust kolejną pełną szklaneczkę whisky, upijając łyk, tak by usta poczuły gorycz, a przełyk wypełnił ogień, który wypaliłby złe wspomnienia. Stos fotografii walał się po starym, drewnianym biurku, przyprawiając go o mdłości i zawrót głowy. Każde zdjęcie było inne i każde zdjęcie przedstawiało jego i jego rodzinę. Nienawidził na nie patrzeć, jednakże czasami potrzebował skatować swoje serce do tego stopnia, aby sumienie nie miało odwagi odezwać się z obawy żeby samo nie znaznało bólu. Tego najgorszego z możliwych. Każdy wiedział doskonale, że był mistrzem w zadawaniu bólu, obojętnie o jaki chodziło; fizyczny czy psychiczny. 
Uniósł spojrzenie znad biurka, kiedy pomieszczenie zostało wypełnione dźwiękiem dzwoniącego telefonu. Eliot był pewny, że wie, kto to. Pomimo faktu, że próbował wyprzeć to ze swojego mózgu na tysiące możliwych sposobów w tych kilku sekundach. Podniósł słuchawkę i powiedział:

- Słucham? - oczekując, aż usłyszy głos. Pomimo najprzeróżniejszych czarów, które był gotowy odprawić, aby intuicja go myliła, usłyszał głos, którego nie chciał usłyszeć przynajmniej przez najbliższe dwadzieścia lat.
- Cześć, adwokaciku. Marnie ci wczoraj poszło, co? W grze i z żonką. 

Eliot miał przed zamkniętymi oczami obraz mówiącej osoby. Wysoki, potężny mężczyzna, całkowicie łysy z dużym brzuchem i podwójnym podbródkiem, który za każdym razem przypominał mu podobieństwo tego człowieka do jego różowej, znacznie mniejszej podobizny - świni. 

- LaMarr, nie jestem w odpowiednim nastroju, żeby słuchać twoich historyjek. Czego chcesz? 
- Dobrze wiesz, czego chcę. Swoich pieniędzy. 
- W tej chwili ich nie mam. 
- Nie będę udawał, że lepiej dla ciebie byłoby gdybyś jednak miał te pieniądze, jak najszybciej. 
- Co zamierzasz zrobić? Pobić mnie? Podać na policję? 
Brunet usłyszał w słuchawce szyderczy, głośny śmiech, który niósł się z wyraźną nutą groźby. 
- Pokusa jest silna. Nie jestem jednak tak głupi, żeby wpakować cię do trumny bądź do aresztu z moimi pięćdziesięcioma tysiącami dolarów, które mi wisisz. Jednak zawsze mogę podesłać do ciebie kilku chłopaków, którzy nauczyli by ciebie kilku życiowych zasad, a którzy jednocześnie zabraliby twój najcenniejszy skarb, który przynosi całkiem niezłe zyski - twoją żonę. Następnie poczekam, aż dojdziesz do siebie, kiedy ja będę pieścić jej krągłe, idealne ciało, doprowadzając ją do porządku. Później znów przyślę do ciebie chłopaków, abyś miał kolejną szansę przywitać ich w drzwiach z moimi już wtedy sześćdziesięcioma tysiącami dolarów, jak nie więcej. Co ty na taki układ? 
- Jesteś gnojem, LaMarr. 

Następie usłyszał sygnał, obwieszczający mu przerwanie połączenie, które jednocześnie było jego wyrokiem. Nienawidził tego człowieka, ale w tamtej obecnej chwili nienawidził jeszcze bardziej samego siebie za swoją głupotę i bezmyślność, która pod wpływem alkoholu niosła ogromny skutek uboczny. Odchylił się na krześle, podnosząc do ust szklankę z bursztynowym płynem. Przechylił ją, wypijając duszkiem, a następnie krzywiąc się lekko. Ten dzień skatował już wystarczająco jego serce, duszę i umysł. Pragnął wytchnienia i zabawy, a tego mogła zapewnić tylko jedyna osoba na świecie, jego żona. 





* H. Poświatowska
* "Jestem Bogiem".